czwartek, 16 lipca 2015

[Quest 5] Od Vanilli

Dopiero teraz kiedy zaczęli mnie prowadzić do swojej pewnie bardzo ukrytej „kryjówki” zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam tą trójkę zostawiać samych. Potem będzie, że pani Vanilla taki kapitan nieodpowiedzialny. No może mnie jeszcze ze stanowiska zwolnią ? Jakby to było możliwe. Ciekawa jestem tylko kto potem zajmie się tymi wszystkimi młodymi Arcanami. Nie wiem skąd ci dwaj faceci wzięli kajdanki, ale bardzo umiejętnie założyli mi je na rączki. Kurcze jaka wprawa. Widać, że dużo gwałcą :P. Tak samo było z oczami. Wzięli kawałek jakiejś szmaty i zakryli mi nią połowę twarzyczki. W końcu doszliśmy gdzieś, gdzie było strasznie zimno. Sprowadzali nie po schodach w dół. Jakaś piwnica ? Bardzo możliwe. Mimo iż czułam chłód, to nie czułam przeciągu, czyli musiało być to pomieszczenie bez okien. Piwnica. Na bank.  Rzucili mnie gdzieś na podłogę tak bym upadła na kolana i nie mogła się podnieść. Aż dziwne, że nie zechcieli mnie przywiązać.
-Nie uważasz ze trzeba jej tutaj pilnować ? – zapytał jeden, na co ten drugi zareagował parsknięciem. Oho… nie przeceniaj moich możliwości.
-Chyba we dwóch nie musimy przy niej siedzieć. To tylko jakaś kolejna dziwka…- kiedy wypowiedział ostatnie słowo znowu coś mi się przypomniało. To samo słowo usłyszałam na samym początku od kogoś, kto teraz jest jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Wtedy też wstałam na nogi i chociaż nic nie widziałam miałam wrażenie…. Wiedziałam, że stoję do nich przodem.
-Nie lubię kiedy ktoś tak do mnie mówi… - szepnęłam cicho, a wtedy też jeden z nich podszedł do mnie złapał mnie za włosy. Zabolało. Niestety to nic mu nie dało, ponieważ przekręciłam się i trafiłam swoim obcasem w samo sedno.- Myślę, że czas skończyć tą marną szopkę.. – znów odrzekłam tym swoim potwornie poważnym tonem. Podejrzewam, ze bił teraz ode mnie większy chłód niż od tego miejsca. Uderzyłam kajdankami o jakiś drewniany stołek rozrywając łączący je łańcuch. Coś mi się wydaje, że z tymi obręczami nie będę w stanie nic zrobić teraz. Odwiązałam sobie opaskę i spojrzałam na dwóch panów. Jeden leżał i zwijał się z bólu na ziemi a drugi stał przy drzwiach i trzymał wycelowaną we mnie broń. Mały kaliber. Szczerze to taki może sobie w dupę wsadzić. Ręce mu się trzęsły. Czyżby się bał tej „dziwki” ?
-Nie zbliżaj się cholerny Magu… ty jesteś z tego ośrodka..
-Nie jestem Magiem. To czym mnie obdarowano nazywa się Arcana, ale nazywaj to sobie jak chcesz. – wzruszyłam ramionkami i w jednej chwili znalazłam się przy nim. Uniosłam nogę i uderzyłam w samiutkie palce kolesia, tym samym wytrącając mu z rąk pistolet. – Wolno… - prychnęłam bawiąc się teraz bronią na palcu. Następnie odrzuciłam ją gdzieś w bok jeszcze trącając ją nóżką. Skończyło mnie to bawić więc zaraz wyciągnęłam Lunar’a. Kopnęłam go tak by uderzył plecami o ścianę za nim i tak przytrzymałam butem. Przystawiłam broń do jego gardła i zerknęłam z pod waniliowej grzywki.
-Gadaj gdzie trzymacie narkotyki i kto je rozprowadza…. – westchnęłam. Teraz to w sumie nic by mnie już nie powstrzymało, żeby go zabić. – Masz 3 sekundy… - obejrzałam dogłębnie swoje paznokcie po czym policzyłam głośno do trzech. Gdy tylko skończyłam odliczać moja broń przejechała po delikatnej skórze mężczyzny wręcz ją rozrywając. Tak Sao skończył jego oddany koleżka, który nawet nie próbował mu pomóc. Wyszłam z tego jednego pomieszczona i znów wyszłam na górę. Hmm.. gdzie ja jestem..
Schowałam się za jakaś ścianą i nasłuchiwałam czy ktoś idzie, w międzyczasie spojrzałam na nadajnik. Ciągle jakieś szmery, kłótnie… boże co za dzieci. Zbliżyłam nadajnik do ust..
-Jak usłyszę choćby jeszcze jedno wyzwisko,  albo dojdzie do rękoczynów, to po powrocie wykastruje was jak psy i obije mordy, że was rodzona matka nie pozna…
Mimo iż moje słowa brzmiały bardzo ostro to mój spokojny i zdecydowany ton sprawił, że brzmiały one nadzwyczaj prawdziwie. W sumie wcale nie żartowałam. Nie przyjmuje niesubordynacji... a oni będą żywymi dowodami na to…


( Deava, Rick ?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Layout by Hope