Kiedy naukowcy po raz kolejny wezwali mnie do głównej siedziby Rimear
Center, miałem szczerą ochotę pozabijać ich wszystkich z osobna.
Niedawno z powodu niewielkiej awarii systemu z bazie danych usunęły im
się informacje o ponad 200 project'ach (w tym także moje). Dlatego gdy
po raz setny musiałem udać się do tego śnieżnobiałego, rażącego po
oczach budynku myślałem jedynie o użyciu swej umiejętności specjalnej
oraz zrównania tych ludzkich wywłok z ziemią. Mierzyli mnie, ważyli,
pobierali krew... czułem się jak na podstawowych badaniach w gimnazjum.
Nawet do gęby mi zaglądali, wcześniej wsadzając do niej ten głupi,
drewniany patyczek. Prawie zwróciłem śniadanie.
Dwie godziny później, po masie innych badań (oszczędzę szczegółów,
bowiem czytają to nieletni) pozwolono mi wreszcie opuścić teren budynku.
Odetchnąłem z ulgą, ale to nie zmienia faktu, że przez całe ciało
przechodziły mi ciarki. Drogę po schodach pokonałem niemal truchtem,
niczym Spiderman zeskakiwałem z piętra na piętro. Ha, jaki parkour!
Wychodząc znowu między zielone alejki ośrodka wcale nie poczułem się
lepiej. Miałem mdłości i było mi słabo. Postanowiłem, że najlepiej
będzie udać się do domu, łyknąć jakieś leki na żołądek i się porządnie
wyspać. Przez ostatni tydzień musiałem wstawać bardzo wcześnie... Byłem
wykończony. Dosłownie padałem na pysk. Do mojego apartamentu wcale nie
taka długa droga, ale w tamtym momencie czułem się niczym maratończyk
biegnący do mety. Wydawało mi się to tak cholernie wielką odległością...
Ruszyłem swoje cztery litery, leniwym krokiem człapiąc w stronę miejsca
zamieszkania.
~*~
Jako, że winda się zepsuła (ah... ta technologia) zmuszono mnie do
kolejnego wchodzenia po przeklęty schodach. Przeklnąłem w myślach, a
potem uwolniłem je z głowy w postaci głośnego krzyku. Na szczęście na
korytarzu nie przechadzała się żadna, ludzka duszyczka. A nawet jeśli
ktoś krył się za ścianą z pewnością już dawno spinkalał w stronę wyjścia
lub swojego apartamentu. Przyśpieszyłem kroku - jedyne o czym teraz
marzyłem jest zatopienie twarzy w mięciutką poduszkę. Prawie czołgałem
się po podłodze, dosłownie wlokłem nogi za sobą... do czasu gdy
usłyszałem charakterystyczne kroki (buty obite metalem hehe). Naukowcy!
Kurna, tylko nie to! Od razu odżyłem, dostałem takiego niebywałego
sprinta, że uciekając przez piętro aż się za mną kurzyło. Z prędkością
światła wbiegłem na właściwe, zdyszany podchodząc do drzwi.
Położyłem dłoń na klamce i kiedy tylko zaświeciło się zielone światełko
sygnalizujące odbolokowanie zamka, wszedłem do środka. A tam... o Boże!
Jakiś brunet leżący na kanapie naprzeciwko wejścia do pokoju, a nad nim
wysoki, srebrnowłosy chłopak z dziwną opaską na twarzy. Zanim odwrócili
głowy na dźwięk otwieranych drzwi, wydawało mi się, że są w siebie
porządnie wpatrzeni. Poczułem się trochę dziwnie, zastając tą dwójkę w
tak dwuznacznej sytuacji.
- Wybacznie, chyba pomyliłem pokoje... - próbowałem coś powiedzieć, ale było mi strasznie głupio.
A jak im przerwałem coś BARDZO ważnego? W takim momencie? Normalnie w
takiej chwili wybuchłbym głośnym śmiechem, ale śmiertelna powaga
malująca się na twarzy wyższego wręcz paraliżowała.
<Riuki? Charlie?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz